Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Rzym, epizod 3

Pewnego pięknego, ciepłego, październikowego wieczora życie zniszczyło mozolny trud mojego Taty, który - przez całe życie obserwując kolejne, wypadające z moich wiecznie rozpędzonych rąk przedmioty - próbował nauczyć mnie do nich tak zwanego szacunku. Mianowicie - zostałam okradziona. Na środku viale Trastevere w Rzymie. Po moim pierwszym dniu w płatnej pracy. Co najśmieszniejsze, pierwszy raz w swoim dwudziestopięcioletnim życiu roznosiłam ulotki :) 

Kiedy dochodziłam do pasów, nadjeżdżający motocyklista ustąpił mi pierwszeństwa. Ale tylko po to, żeby po chwili przejechać za moimi plecami, zrywając mi z ramienia torbę za pomocą siedzącego za nim kolegi. Najprawdopodobniej widział mnie wcześniej na mieście i oczekiwał, aż wyjdę z zarobioną dniówką. Nie spodziewał się pewnie “gratisów” w postaci prawie nowego laptopa z dotykowym ekranem (prezent od Taty), totalnie nowego i raz użytego aparatu fotograficznego (otrzymany z wyprzedzeniem prezent od Mamy na nadchodzącą Gwiazdkę) oraz kilku innych gadżetów… Złodzieje nie znali się jednak na jakości - w znalezionej jeszcze tego samego wieczora (przez rosyjskich turystów, nota bene) torebce, wśród rozrzuconych po całej ulicy notesów, notatek, dokumentów z pracy itp., znalazłam dwa długopisy, dwie pary okularów i kilka innych przedmiotów, które w sumie kosztowały prawie tyle, co komputer :P Ale nie wymagajmy poziomu od złodziei na ścigaczu.

Został mi tylko telefon, który - z powodu braku kieszeni - umieściłam w staniku :P Na szczęście, tam w pędzie nie zdążyli sięgnąć.

W pierwszej chwili zaczęłam gonić motocykl. Takie irracjonalne działania są szybsze, niż proces myślowy.




Po chwili jednak włączyłam umysł i uświadomiłam sobie, że nie mam nic. 



Poczułam się lekka, jak nigdy w życiu.



Trzymałam torbę dwiema rękami, jednak szczęście w nieszczęściu, że nie byłam w nią mocniej zaplątana. Mogłam przewrócić się i stracić twarz na asfalcie. Z dwojga złego, poniosłam mniejsza stratę. Mogli przystawić mi nóż do gardła albo nawet wbić go w jakąś część mojego ciała. Jestem cała, nie jest źle.

Postanowiłam jednak zadzwonić do mojej współlokatorki i uprzedzić ją, że wrócę później, bo muszę zahaczyć o komisariat. Dla zasady tylko, bo przecież nie było szans, żeby coś znaleźć. Policja przyjęła moje zgłoszenie na skrawku kartki (bo byli już “zamknięci”), uprzedzając jednocześnie, że jutro muszę złożyć zawiadomienie na kolejnym komisariacie… Zatroskana koleżanka przyjechała po mnie samochodem, wykazują swoją nieocenioną troskę i wsparcie, a także nie chcąc pozostawiać mnie samej nocą w środku miasta. Ponad pół następnego dnia spędziłam na szukaniu otwartego komisariatu, bo przecież obecność funkcjonariusza nie oznacza, że komisariat jest czynny. Włoska logika.

Ale warto być zapobiegliwym. Pozostawiony na dnie szuflady paszport, który zabieram bezwzględnie zawsze i którego nie noszę po mieście bezwzględnie nigdy, pozwolił mi uniknąć zabawy z wyrabianiem tymczasowych dokumentów w konsulacie. Co prawda, przebywałam na stażu w sekretariacie ambasadorów, co znacznie ułatwiłoby sprawę, ale zawsze to o jeden kłopot mniej.

Nie miałam jednak nigdy zapasowej karty do bankomatu… Ani gotówki na czarną godzinę w skarpecie. Współlokatorka proponowała mi pożyczkę, bo tak czy siak pieniądze BYWAJĄ potrzebne ;) Jednak ja - w szoku chyba jeszcze - szłam w zaparte, że lodówkę mam pełną, a niczego innego mi nie trzeba. Potem jednak zgodziłam się, bo po prostu miała rację. 

Po miesiącu przysłano mi duplikat karty. Jak radziłam sobie przez ten miesiąc… Trudno powiedzieć :) Nie chcąc zadłużać się po uszy, bo nie miałam pewności, kiedy karta do mnie dotrze, oszczędzałam tak bardzo, jak tylko to możliwe. Pokochałam pastę al bianco :) W mojej ekonomicznej wersji wymagała zakupu wyłącznie makaronu Garofalo, masła i najtańszego zamiennika parmezanu (przepraszam wszystkich Włochów za taką profanację!). Czasami szalałam i dodawałam swoją ukochaną cukinię. Przerzuciłam się na włoskie śniadania, to jest (w moim przypadku): ciepłe mleko (od święta: kawa) i biscotti. Moje ukochane, maślane, sprzedawane za grosze w ogromnych paczkach ciastka. Co prawda, niemal codzienne picie mleka w moim przypadku odbiło się niekorzystnie na mojej cerze, ale w tej sytuacji nie miałam specjalnie wyjścia. Jeździłam na gapę, z metra korzystałam tylko w wyjątkowych sytuacjach... Wstyd przyznać :) Zabawne w tej sytuacji jest to, że pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po przyjeździe do Rzymu, było kupienie miesięcznego abonamentu na komunikację… Ale bilet ten był nie do odzyskania po kradzieży, niestety. Ponieważ nie był w postaci sztywnej karty z numerem. Ale że może być w postaci takiej karty - nie wiedziałam. Poprosiłam o bilet i dostałam bilet. Nikt nie powiedział, że mam wybór. Na wieczorne wyjścia decydowałam się tylko w sytuacji, kiedy wejście było gratis i nie pociągało za sobą dodatkowych ekstra wydatków. W innych przypadkach wymyślałam wiarygodny powód lub wmawiałam sobie, że nie chcę :) 

Pewnie nierozsądne wydaje się to, że nie poprosiłam o pomoc rodziny. Otóż, nie do końca. Po pierwsze, nie chciałam dawać znać najbliższym, bo rodzice prawdopodobnie osiwieliby ze zmartwienia. Po drugie, bo trzy dni po kradzieży, kiedy jeszcze rozważałam poinformowanie rodziny, zmarł brat mojego ojca. To była odpowiedź od losu, żeby siedzieć cicho. Nie muszę chyba wspominać, jak czułam się, będąc tak daleko od domu w takiej chwili… To zawsze największe ryzyko wyjazdu - niemożność teleportacji w trudnych chwilach. Dodam tylko, że nie chcąc dokładać im głazu na barki, postanowiłam zachować tę informację dla siebie. Duża jesteś - pomyślałam. - Dasz radę. Najwyżej nie będziesz jadła. Do życia wystarczy woda. A woda jest w Rzymie za darmo. 

Dla wyjaśnienia: w podróży bezwzględnie informuję o wszystkim moja Siostrę. Zwłaszcza o takich przypadkach. Samodzielność samodzielnością, ale zawsze należy mieć osobę, która wie na bieżąco, co się z nami dzieje. Ona pośredniczyła w przesłaniu mi karty do bankomatu i była kołem ratunkowym. Tzn. gdyby zdarzyło się coś nieoczekiwanego, skombinowałaby pieniądze spod ziemi, żeby mi pomóc. Ale dopóki nie gryzłam trawnika, nie chciałam, żeby wykonywała jakikolwiek ruch. Miała jednak na uwadze, w jakiej jestem sytuacji, i była stand by. Dozgonne dzięki Jej za to!

Nie mogę pominąć nieocenionego wsparcia, które otrzymałam od pracowników Instytutu. Od kilku osób usłyszałam, że w razie potrzeby są gotowi wesprzeć mnie finansowo, z czego nie skorzystałam (nie licząc wsparcia w postaci płatnej pracy jako opiekunka cudownych dzieci jednej z koleżanek), ale  za co jestem im nieustannie wdzięczna. 

Czy to nie zabawne? Podejmowałam różne dorywcze prace od około piętnastego roku życia, ceniłam uczciwie zarobioną, własną gotówkę… Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jako dwudziestopięciolatka znajdę się zupełnie sama w Stolicy Świata bez centa w portfelu :) I w sumie nawet bez portfela… Każdego dnia utwierdzam się w przekonaniu, że życie to wielka niespodzianka i dlatego nie ma w nim miejsca na nudę :)



PS. Wyjazd do Rzymu MIMO WSZYSTKO był najlepszym, co mogło mi się wtedy przydarzyć. Był dla mnie deską ratunkową po tym, jak skomplikowane złamanie łokcia zakończyło moją galopującą karierę instruktorki fitness i rozłożyło na łopatki moja dyspozycyjność w pracy na destynacji. Po operacji i półrocznej rehabilitacji, po pół roku walki z (uziemioną) samą sobą, po pożegnaniu możliwości kolejnego wyjazdu na moją ukochaną Sardynię, musiałam coś zmienić, żeby nie zwariować. A w moim przypadku na wszystkie bolączki najlepiej pomaga “zmiana powietrza”. Czyli wyjazd, najlepiej samemu, najlepiej w totalnie obce miejsce, gdzie wszystko trzeba załatwić, ogarnąć i zrealizować od początku do końca samemu. Kładąc po jednej stronie opisane straty, a po drugiej zyskane przyjaźnie, służbowe znajomości, doświadczenie zdobyte na stażu, momenty picia kawy i jednoczesnego spoglądania przez okno na Ponte Cavour, możliwość przebywania na zamkniętym Placu św. Piotra podczas beatyfikacji papieża Pawła VI, przeżywania atmosfery, którą do tej pory zdarzało mi się widzieć tylko na ekranie telewizora (dostałam specjalne wejściówki dla mnie i dla mojej współlokatorki; podczas ceremonii uczyłam włoską siostrę zakonną obsługi kamery na tablecie), dwukrotne “spotkanie” Papieża Franciszka (bo wyjątkowym fartem stanęłam na skrzyżowaniu tras, którymi przejeżdżał, pozdrawiając przybyłych), a także każdą chwilę przespacerowaną lub przebieganą po ulicach, zakątkach, placach, parkach i podziemiach Rzymu, sprawiającą, że Stolica Świata stawała się coraz bardziej i bardziej moja, BEZAPELACYJNIE szala zwycięstwa przechyla się na stronę nieocenionych zysków. Straciłam torebkę, zyskałam Romę. Roma w sercu waży mniej, niż torba na ramieniu :) 

Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.