Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Rzym, epizod 2

Do Rzymu powracałam kilkukrotnie. Za każdym razem z radością i niepewnością. 


Jeden z tych wyjazdów był na polecenie mojego drogiego fizjoterapeuty. Po skomplikowanym złamaniu łokcia, który poskładał, niczym puzzle dla zaawansowanych, mój chirurg-cudotwórca, pracowaliśmy w pocie czoła nad sprawnością mojej ręki przez wiele miesięcy. W pewnym momencie ręka odmówiła dalszej współpracy i nie chciała już robić oszałamiających postępów. Pan doktor powiedział, że to zupełnie normalne zjawisko, że rehabilitowane kończyny czasami potrzebują odpoczynku i że w moim przypadku to właśnie TEN MOMENT. Kazał mi czym prędzej spakować walizkę i jechać na wakacje. A że ufałam jego słowom w stu procentach, nie musiał mi tego dwa razy powtarzać.

Długo nie zastanawiałam się nad destynacją.


Metro Repubblica, linia A


Tym razem znalazłam nocleg u hosta z Velletri, w dzielnicy Castelli Romani. Z wysokości pięknych punktów widokowych pokazał mi jeziora: Nemi i Albano. 


Jezioro Nemi


Jezioro Albano


W otaczających je parkach znalazłam wiele niespodzianek - najbardziej spodobała mi się figurka bogini Diany (jeśli dobrze pamiętam).




Potem pojechałam (już sama) do ogrodów Tivoli (oczywiście, nie sprawdziłam wcześniej w internecie...wyjątkowo tego dnia były zamknięte…). Ale prowadząca do nich trasa, prowadząca pomiędzy urokliwymi kamieniczkami, aż do katedry Duomo, zrekompensowała głęboki zawód z powodu pocałowania klamki przed tivolańską bramą.




Spałam na najbardziej trzeszczącej polówce, jaką można sobie wyobrazić, ale za to zaoszczędziłam na lokalnych przejazdach… Nie, nie wożono mnie wszędzie samochodem - po prostu mój host zaopiekował się moim biletem… Pozwolę sobie nie zdradzać szczegółów, ale codziennie kasował mój dobowy bilet tak, że dnia następnego mógł zrobić to ponownie. Magik.


Metro Piramide, linia B


Magię Rzymu czuć na każdym kroku. Nawet podglądanie przez dziurkę od klucza ma inny wymiar :) Jak w przypadku il buco di Roma, które kryje Bazylikę św. Piotra.




Ten wyjazd zahaczył o moje urodziny. Moje 25 urodziny spędzałam spacerując samotnie po rzymskich zaułkach!




Nigdy nie mam dość podziwiania śladów przeszłości. A w Rzymie czuć oddech historii na karku po prostu wszędzie.  Uwielbiam spacerować po kamiennych uliczkach, mijając ruiny, które pamiętają cesarzy. Czuję, jakby historia działa się tuż obok, tu i teraz. Tylko muśnięta współczesnością, więc nie tak bardzo przerażająca, jaka wydaje się w podręcznikach czy na zekranizowanych wizjach reżyserów. Historia oswojona.




Znalazłam także swoje ukochane miejsce. To ławeczka obok pomnika cesarza Hadriana w parku za Zamkiem św. Anioła. Przesiedziałam i przeleżałam na niej długie godziny. Obserwując bawiące się dzieci, całujące się na piknikowych kocach pary i biegające psy. Marząc lub wspominając. Uśmiechając się do siebie i do słońca, a czasami bezgłośnie płacząc. A Hadrian na to wszystko patrzył z delikatnym uśmiechem na twarzy.




Staram się wracać tam za każdym razem, kiedy jestem w Rzymie. Choć na chwilę. 




Wracając jednak do moich urodzin... Dochodziło południe, przysiadłam na Placu San Silvestro, gdy… zebrały się chmury i zaczęło grzmieć.

Tego tylko brakowało! Na pewno zaraz przejdzie - pocieszałam się w duchu, siedząc uparcie na kamiennej ławce, pomimo że wszyscy wokół zaczęli szukać kryjówek. W końcu skapitulowałam - nie przechodziło. Skryłam się w jednej z bram, w której stało już kilka innych osób. W tym trzech panów w garniturach, prawdopodobnie chcących się przewietrzyć podczas przerwy w pracy. Zamieniliśmy kilka słów na temat pogody (wciąż grzmiało), potem na temat pracy (wciąż grzmiało), potem zapytali o plany na wieczór (wciąż i nieprzerwanie padało i grzmiało), odpowiedziałam zapobiegliwie, że już mam plany, że świętuję z przyjaciółmi moje urodziny (wciąż grzmiało), na co jeden z panów wyciągnął z torby trąbkę (?!?!) i przy jej akompaniamencie jego koledzy zaśpiewali mi włoskie, głośne, energetyczne, szczere i radosne sto lat!! Musiałam mieć oczy jak piłeczki i wyraz twarzy jak pięciolatek na widok bożonarodzeniowej choinki.
Przestało grzmieć i padać! :) Panowie odprowadzili mnie do Piazza del Popolo i tam, wymieniwszy wizytówki, rozstaliśmy się.

Ale to nie był koniec niespodzianek tego dnia. Dzień wcześniej jeden z moich znajomych zapytał, czy nie chcę wybrać się z nim do dużego klubu fitness na event. Ja, ledwie co kontuzjowana instruktorka, zgodziłam się bez wahania. Zapakowałam do torby parę sportowych butów (które brałam ze sobą zawsze i wszędzie) i ubrania na zmianę, i tak obładowana spacerowałam po mieście w letniej sukience i lekkich sandałkach. 

Dotarłszy pod umówione miejsce, zorientowałam się, że to nie jest event sportowy.



Widząc wyszpilowane i wygorsetowane panie oraz panów w garniturach, uwiadomiłam sobie, że coś jest nie tak. I istotnie - był to event organizacji charytatywnej, zrzeszającej przedstawicieli różnych krajów, a mieszkających w Rzymie, w celu szeroko pojętej pomocy różnego typu potrzebującym. Jako jedyna przedstawicielka z Polski, zostałam ostrzelana z aparatów fotograficznych, rzecz jasna, w towarzystwie prezesa organizacji. Tak. W letniej sukience na ramiączkach i w sandałkach. I z torbą ze sportowymi butami. Brawo ja! :)


Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.