Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Rzym, epizod 1

Koniecznie Rzym - mówili moi sardyńscy współpracownicy, kiedy pytałam, jaki zakątek Włoch warto zobaczyć. Słysząc to niezależnie od kilku osób, stwierdziłam, że coś musi być na rzeczy. Zwłaszcza, że Sardynia, ich ojczyzna, ich raj na ziemi, jest dla nich zawsze numerem jeden, a może i numerami jeden, dwa i trzy na liście najpiękniejszych miejsc na świecie (także i moimi numerami jeden, dwa i trzy).

Kupiłam promocyjne bilety na samolot i w drogę. 


Rzym naprawdę mnie zachwycił. Na tyle, że wróciłam tam jeszcze wiele razy i będę wracać przy każdej nadarzającej się okazji :) Jednak podczas tych kilku wyjazdów niejednokrotnie wystawiłam swojego Anioła Stróża na próbę.

Nie miałam w zwyczaju rezerwować hoteli. Zwykle zatrzymywałam się u kogoś z couchsurfingu lub łapałam ostatnie wolne miejsca w hostelach. Podczas jednego z wyjazdów, w sezonie letnim, znalezienie wolnego miejsca, nawet w pokoju wieloosobowym, graniczyło z cudem. Uparcie jednak próbowałam zmieścić się w budżecie, który sobie wstępnie założyłam. Przeszłam chyba wszystkie tańsze hotele w okolicy stacji Termini (bo tę okolicę na początku znałam najlepiej - z powodu wielu połączeń komunikacyjnych oraz bliskości kilku hosteli). Aż w końcu w jednym z trzygwiazdkowych hotelików udało mi się ustalić, że jedno miejsce mają jeszcze wolne. Ponieważ osoba, która je zarezerwowała, nie pojawiła się tego dnia. Po długich negocjacjach usłyszałam od  recepcjonisty, że jeżeli do godziny 3 nad ranem ten ktoś się nie pojawi, może udostępnić mi jego łóżko do rana w niższej cenie. 

Ale nie spodziewał się chyba, że będę czekać.

Ani, tym bardziej, że ten ktoś naprawdę nie przyjedzie.

Po około 2-3 godzinach włóczenia się po okolicy stacji Termini, chyba najbardziej mrocznej i nieprzyjemnej dzielnicy Rzymu, dodam: po 2-3 godzinach włóczenia się po okolicy dworca, podczas których NIC MI SIĘ NIE STAŁO i z perspektywy czasu uważam to za swój największy sukces tamtego wyjazdu, udało mi się wziąć prysznic w normalnych warunkach i zatopić w łóżku, które wydawało mi się wtedy najwygodniejszym na świecie posłaniem. Tyle, że nie na długo. Ponieważ po 4 godzinach musiałam wstać i zwolnić łóżko. I pójść dalej w miasto. 





Uwielbiałam te niekończące się spacery. Podczas mojego pierwszego pobytu w Wiecznym Mieście udało mi się zobaczyć naprawdę sporo. I prawie wszędzie dotarłam piechotą :) Ale trasę rozpisałam wyjątkowo... pod koniec wyjazdu. Maszerowałam zupełnie spontanicznie, raz na kilka godzin spoglądając na mapę, żeby zlokalizować się w gąszczu rzymskich zaułków. 




Innym razem, szukając parku Villa Borghese, musiałam wyglądać na bardzo zagubioną, bo przechodzący obok chłopak zaproponował mi pomoc. Byłam już dość zmęczona, nie chciało mi się błąkać bez celu, toteż ucieszyłam się, że ktoś potowarzyszy mi w spacerze po parku. Ale obca osoba automatycznie obudziła mój instynkt samozachowawczy i otworzyła wszystkie moje oczy, które mam wokół głowy.

Z tym, że sympatyczny spacer przeciągnął się niezauważalnie… Gdy doszliśmy do bramy wejściowej, okazało się, że jest zamknięta na kłódkę. Zostaliśmy uwięzieni. Nocą w Villi Borghese.

Kolega wyjrzał przez ogrodzenie. - Tu są jakieś 4 metry do chodnika - powiedział. Ze względu na złamaną niedawno rękę, zdecydowałam nie skakać. - Masz inny pomysł? - powiedziałam. - Hm - myślał. - Już wiem! Po drugiej stronie parku jest kawiarnia. Powinna być jeszcze otwarta.

Istotnie, kawiarnia byłą otwarta. Ale odgrodzona siatką od reszty parku. Nie zastanawiając się długo, ku zdziwieniu klientów kawiarenki, mój nowy kolega przecisnął się pod siatką po ziemi, po czym przytrzymał siatkę w górze, żebym mogła zrobić to samo. W mojej kremowej sukience (z kolekcji bogata turystka na wakacjach) przecisnęłam się pod siatką, otrzepałam ziemię z jasnego materiału i tym sposobem wydostaliśmy się z parku. Odprowadzili nas wzrokiem państwo siedzący przy stolikach.

Robiło się późno. Mieliśmy wybrać się na coś słodkiego na miasto, ale kolega musiał załatwić jeszcze jedną sprawę w szpitalu (w którym odbywał staż). Powiedział, że mogę zabrać się z nim, a potem prosto na miasto. 

Naprawdę, nie wiem, co mną wtedy kierowało (może magia Rzymu lub inny narkotyk, który z pewnością rozpylają tam w strefach turystycznych), ale zaryzykowałam.

Poza tym, że przemierzał miasto z prędkością niewyobrażalną w warunkach miejskich, a tym bardziej w warunkach rzymskich, ścinał zakręty jak na wyścigu F1, to jakimś (kolejnym już) cudem udało mu się dowieźć nas w całości do szpitala, gdzie zabawił chwilę, a potem na Piazza Venezia, gdzie zabrał mnie na przepyszne, słodkie, czekoladowe, lodowe kulki z wisienką w środku. Potem niespodziewanie zmienił temat, z tematów zawodowych przeskoczył na temat poszukiwań żony, co dało mi do zrozumienia, że czas już na mnie i rozmyłam się w tłumie tak szybko, jak to było możliwe. 




Udało mi się także odwiedzić Bazylikę św. Klemensa. 




Oczywiście, było już po zmroku, więc tym razem nie dostałam się do środka, ale zgłębiłam swoją wiedzę, czytając (nieodłączny na moich pierwszych wyjazdach) przewodnik, i to musiało mi wystarczyć do zapełnienia luk empirycznych własną wyobraźnią.


Parco del Colle Oppio

Podczas mojego pierwszego pobytu w Rzymie postanowiłam także odwiedzić Watykan. Udało mi się dotrzeć na Anioł Pański i posłuchać papieża Franciszka na żywo :) Niedzielna atmosfera na Placu św. Piotra zawsze robi wrażenie. To jedno z miejsc, do którego wracałam często i chętnie. Ale - przezornie - z możliwie pustymi kieszeniami ;)




Spróbowałam też po raz pierwszy rzymskiego cacio e pepe, które stało się odtąd moim ulubionym daniem :) Tradycyjnie wywodzi się z biednych, chłopskich domów - stąd jego prostota i wykorzystanie najłatwiej dostępnych składników: makaronu, sera pecorino romano i pieprzu. 




 Mogę dodać jeszcze, że wszystkie moje wyjazdy do Rzymu muszą zawierać pierwiastek ekstremalny... Dla przykładu: raz jechałam do Rzymu z zaklejonym okiem (autokarem, 25 godzin), jak cyklop, aplikując sobie pod opatrunek maści co godzinę (bo zapalenie rogówki postanowiło złapać mnie w noc przed wyjazdem), innym zaś razem - bo przed moim dłuższym pobytem w tym mieście - obiłam sobie najbardziej niefortunną kość w całym ciele, ochoczo testując nowy hamak i spadając centralnie na dolną część pleców; przez chwilę nie mogłam się nawet poruszyć, ale już kilka godzin później MUSIAŁAM jakoś wysiedzieć kolejne 25 godzin w autokarze… Przez kolejne tygodnie nie mogłam nawet podbiec do autobusu :)


Wiktor Emanuel II puka się w czoło za każdym razem, kiedy widzi mnie w Rzymie ;)

Być może po prostu Rzym mnie nie chciał i za pośrednictwem losu próbował mnie powstrzymać przed wyjazdem… A ja uparcie robiłam swoje, jak osioł stawiając się zastanej rzeczywistości. Ale za każdym razem czuwała nade mną moja Wilczyca, która - spoglądając od niedawna na świat znad chmur - nie pozwoliła rzymskiej Wilczycy doszczętnie mnie pożreć i wymodliła tych wszystkich Aniołów Stróżów, którzy stanęli na mojej rzymskiej drodze. 

Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.