Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Barcelona, epizod 1

Najzwyczajniej w świecie prowadziłam konwersację z koleżanką - z powodu dzielącej nas odległości wykorzystałyśmy jeden z popularnych portali z książkami i facjatami w nazwie. Nowoczesna technologia wychodzi użytkownikom naprzeciw, pozwalając łączyć rozmowy w jeden wątek, dlatego też - zmęczona przeskakiwaniem z jednego okienka na drugie koleżanka - postanowiła zlać w jeden ciąg rozmowę ze mną oraz swoim dawnym kumplem. Zmuszona jednak niecierpiącą zwłoki potrzebą do odejścia od komputera, nie spodziewała się zmiany,  jaką zastanie po trwającej może 5 minut nieobecności.
Mianowicie, w ciągu tej chwili, kiedy jej nie było, dosyć szybko wpadliśmy na wspólny temat, jakim było nasze życie zawodowe związane z turystyką, a potem - od słowa do słowa - doszliśmy do wspólnego wniosku, że TRZEBA ODWIEDZIĆ BARCELONĘ. 


Kiedy koleżanka wróciła do rozmowy po tych kilku minutach, mieliśmy już kupione online bilety. Jeśli istnieje coś takiego, jak speed-dating, to ta sytuacja mogłaby nazywać się speed-booking.

To była ruletka. Mogliśmy przypaść sobie do gustu w pierwszej chwili, ale równie dobrze mogliśmy znienawidzić się od pierwszego wejrzenia.



Oczywiście, oprócz biletów, nie zaplanowaliśmy nic :) Mieliśmy tylko trampki, plecaki i ogólne wizje naszego pobytu, bardzo podobne zresztą, dzięki czemu zobaczyliśmy w sumie bardzo dużo. Hostelu szukaliśmy, krążąc od jednego do drugiego, porównując ceny, wyciągając od recepcjonistów informacje o ukrytych kosztach, aż znaleźliśmy - sprytnie ukryty, ale przy samej La Rambli - hostel, który zaoferował nam nocleg i trzy posiłki dziennie w cenie niespełna 8 euro. To brzmiało dobrze.

Co prawda, w pokoju było nas w sumie dwadzieścia dwoje, a posiłki działały na zasadzie “kto pierwszy, ten lepszy”, ale wystarczyło troszkę motywacji do stawiania się w jadłodajni na czas oraz umiejętności niereagowania na niekończące się, nocne wprowadzki, wyprowadzki, powroty z imprez, wymioty i temu podobne, aby uznać ten pobyt za całkiem przyjemny.




Dodam do tego kilka znajomości, które udało nam się zawrzeć, wieczorne rozmowy z mądrzącym się kolegą z Mauritiusu, długie, fascynujące, nocne spacery po mieście z kolegami z Argentyny (z których jeden miał polski paszport!!), ubaw podczas odpowiadania na słyszane bez przerwy pytanie “jak długo jesteście razem?” jednym zdaniem: “nie, nie jesteśmy… tak naprawdę, to w ogóle się nie znamy”... Jest co wspominać. Jednego dnia wybraliśmy się pociągiem do Figueres, żeby zwiedzić muzeum Salvadora Dali. 




Bawił mnie troszkę zawód mojego kolegi faktem, że Dali nie zachwyca mnie tak bardzo, jak jego ;) Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje. Zwłaszcza artystycznych. Salvador nie jest w moim typie. I tyle.



Przemaszerowaliśmy wzdłuż i wszerz klimatyczne Montjuïc (Żydowskie Wzgórze), ale też przekolorowy Park Güell, który zaprojektował Antonio Gaudi. Dotarliśmy do legendarnego kościoła Sagrada Família, także zaprojektowanego przez Gaudiego, budowanego od ponad 100 lat. Z zewnątrz zachwycił mnie niewiarygodnie.



Wewnątrz już niekoniecznie. Przy bogatej fasadzie, skromne wnętrze wypadło w moim odczuciu słabo. 



Udało nam się także zobaczyć mecz na Camp Nou. Za bilety zapłaciliśmy po 10 euro. Co prawda, widzieliśmy mecz z najwyższego punktu trybun, ale liczyła się atmosfera :) Barca wygrała z Cordobą 5:0, mimo drugiego składu. Przed stadionem kupiłam czapkę lokalnej drużyny (jako prezent dla mojego brata), ale - żeby poczuć ducha meczu - założyłam ją sobie i, tak przygotowana, weszłam do środka. Podczas przerwy, w toalecie, kibicki przeciwnej drużyny wyjaśniły mi wyższość Cordoby nad Barceloną, nie tylko sportową, ale i jako miasta (bezboleśnie i bezurazowo, zupełnie pokojowo, jak to my-kobiety mamy w swojej naturze), a potem zaprosiły mnie do siebie, więc cały wieczór wspominam bardzo miło :) 



Rozstaliśmy się z moim towarzyszem na Okęciu i to był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy. Ale jestem pewna, że żadne z nas nie płacze z tego powodu :)

Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.