Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Malmö, epizod 1

Osłabiona - jak się okazało - skrajnym brakiem magnezu w organizmie, mocno ograniczyłam swoje aktywności, nie tylko wyjazdy, ale wszelkie inne formy bywania poza domem. Co więcej, za radą lekarza, zdecydowałam się na dwutygodniowy urlop zdrowotny (miał być miesiąc, ale kto by tyle wytrzymał :P). O dziwo, to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Urlop oraz intensywna suplementacja dały mi odczuć, że wracam na właściwe tory. Chociaż czekała mnie  jeszcze długa batalia w stylu: dwa kroki do przodu i jeden w tył. A czasami nawet odwrotnie.

Czując pierwsze oznaki poprawy, zmęczona patrzeniem na własne ściany, postanowiłam uciec. Ale żeby nie opuszczać kolejnych dni w pracy, zdecydowałam się wykorzystać jedyne wolne dni, jakie czekały nas w najbliższej perspektywie. 

Kupiłam zatem bilety na Wielkanoc. Dosyć intuicyjnie wybrałam Malmö. 

W ostatniej chwili, przed naciśnięciem “zapłać”, zadzwoniłam do mojego kuzyna, z którym bezskutecznie próbowaliśmy wybrać się gdzieś już od kilku miesięcy. Pomysł mu się spodobał. 



Dojechaliśmy do Gdańska szybkim, wygodnym pociągiem w 3 godzinki, a sam lot trwał jakieś 40 minut. Czyli: lot na wysokości przelotowej pozwolił skorzystać z toalety może dwóm osobom, co było równe przebiegnięciu obsługi z cateringiem przez pokład, po czym ponownie polecono zapiąć pasy. Bardzo to było zabawne. Lot z Gdańska do Warszawy okazał się być jeszcze krótszy - uświadomiło mi to, że może istnieć lot składający się tylko ze startu i lądowania. 

Nasz host powitał nas już na lotnisku w Malmö. Nie spodziewaliśmy się aż takiej uprzejmości! Pokazał nam całe miasto. Wszystkie punkty, o których wcześniej mu wspominałam, pokazał nam jednego dnia :) Niezmordowany! Miał blond włosy do pasa i pięknego psa o najbardziej miękkiej sierści, jaką w życiu głaskałam. Był niesamowicie otwarty, sympatyczny, zabawny i jednocześnie poważny, elastyczny i serdeczny. Zostawił nas w swoim mikromieszkanku na noc, a sam udał się z psem i materacem do znajomych. Pierwszy raz ktoś udostępnił nam mieszkanie w tej formie. Poczułam się naprawdę zaszczycona takim zaufaniem.

Drugiego dnia przygotowaliśmy razem kolację-improwizację, która była czymś w kształcie makaronu z pesto genovese, cukinią i cebulą. Kolejny przykład na to, że na Couchsurfingu można spotkać  naprawdę wyjątkowych ludzi. Od pierwszej chwili traktował nas, jakbyśmy znali się od lat. Czuliśmy się jak w domu.




Udało nam się nawet znaleźć wielkanocną Mszę - po szwedzku, co prawda, ale ksiądz mówił z takim zapałem, że sama sobie w głowie dopisywałam dymki. A na koniec Mszy dodał coś, czego nie dało się nie zrozumieć, a powiedział mniej więcej, że... zaraz “mesa po polska” ;)




Oprócz tego, spotkaliśmy się na mieście z koleżanką, także z Couchsurfingu, o najpiękniejszym uśmiechu, jaki ostatnio widziałam. Kiedy się uśmiechała, w oczach zapalały jej się lampki “jestem-dobrym-człowiekiem”. Chodząca dobroć, urodzona na Starówce w Sztokholmie (podobno przez jakiś czas jej sąsiadką była Astrid Lindgren!), przeniosła się do Malmö, bo męczył ją wszechobecny pęd w stolicy. A do tego spokojnego, przestrzennego, przyjaznego zdawała się pasować idealnie. Zaintrygowały mnie zdjęcia z wolontariatu w Tanzanii na jej profilu, a podczas rozmowy okazało się, że jest też wolontariuszką w ośrodku dla dzieci uchodźców w Malmö. Choć ta praca kosztuje ją dużo czasu i energii, nie potrafi z niej zrezygnować, bo bardzo emocjonalnie do niej podchodzi. Nie mogłaby zostawić swoich podopiecznych od tak. Powiedziałam jej, że - jakkolwiek bezdusznie to brzmi - nie powinna aż tak się przejmować, bo oni pewnie są przyzwyczajeni do zmian i rozstań - inaczej nie mogliby rozpocząć nowego życia w innym kraju, z daleka od rodziny… Przyznała mi rację - powiedziała, iż przed przerwą świąteczną miała nieodparte wrażenie, że bardziej tęskni za nimi, niż oni za nią… Bardzo złapało mnie to za serce, zrobiło mi się jej szkoda. Oni powinni ją kochać. Ale nie możemy wymagać takich uczuć od osób, które ich wcześniej nie zaznały i które muszą być twarde, żeby w ogóle w jakikolwiek sposób przetrwać… 

Postanowiłyśmy pozostać w kontakcie i wybrać się gdzieś razem niebawem.

Ciekawostka: dowiedzieliśmy się, że w Malmö trzeba spróbować falafela - jest dostępny na każdym rogu, jest do tego tani i bardzo smaczny (potwierdzam i polecam!). 

Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.