Kultywując naszą nową tradycję, postanowiliśmy wybrać się gdzieś na kilka dni z Bratem i Siostrą. Świętując tym zbliżające się Bierzmowanie Młodego. Trafiliśmy zatem do Kolonii, w której Siostra spędziła zawodowo ładne kilka lat. A my nigdy nie mieliśmy okazji jej odwiedzić razem i tak po prostu powłóczyć się po mieście.
Zaczęliśmy z przytupem... zastając na lotnisku w Modlinie jednostki specjalne zwołane z okazji alarmu bombowego.
Po przeczesaniu terenu, wpuszczono nas na lotnisko, i przegoniono pod taśmami ku odprawie, bo samolot już czekał na nas na płycie lotniska. Nocleg znaleźliśmy w położonym nieopodal Kolonii mieście Langenfeld (u sympatycznego, niemieckiego organisty, mówiącego po szwedzku i zafascynowanego Ameryką Południową - dał nam nawet przepiękne południowoamerykańskie koce do spania!).
Musieliśmy ograniczyć zwiedzanie z powodu anulacji wielu pociągów (wszystkich naszych, oczywiście). Znowu pod górkę, musieliśmy sporo nakombinować, żeby w gąszczu zmian w rozkładach odnaleźć te właściwe. Niestety, wśród wszystkich krajów, w jakich zdarzyło mi się być, jedynie w Niemczech nikt-nic-nigdy-nie-wie. Nawet punkty informacyjne na lotniskach i dworcach nie dysponują informacjami na temat ich funkcjonowania, nie mówiąc już o czymkolwiek wykraczającym poza własne (przynajmniej teoretycznie) kompetencje. No nic. Cóż. To nie Warszawa, gdzie pani z warzywniaka zna na pamięć rozkład i trasę każdej warszawskiej i podwarszawskiej linii...
Następnego dnia mieliśmy jechać z Kolonii do Amsterdamu. Autobus był mocno opóźniony. Nie spodziewaliśmy się w sumie, że cokolwiek będzie na czas ;) Ale zmieniliśmy plany i wysiedliśmy bezpośrednio w Utrechcie, gdzie czekał na nas nocleg.
Naszym hostem był przemiły Hiszpan. Pokazał nam miasto... w deszczu (pogoda nas nie rozpieszczała, niestety). Ugościł jak rodzinę. Pokazał lokalne perełki. W jednym z miejsc, w które nas zaprowadził, za mostkiem wypełnionym kolorowym światłem, po drugiej stronie zbiornika wodnego, odkryłam restaurację o nazwie... Sardegna, której nasz host nigdy wcześniej nie widział! Odkryłam zatem Sardynię w Holandii :)
Opowiadał o Hiszpanii. Razem oglądaliśmy - może nie wielce ambitne, ale zabawne - filmiki, znalezione niedawno w internecie, omawiając przy tym kwestie kultury Meksyku i różnic językowych w Ameryce Południowej, popijając zieloną (od turkusowej śmietanki w sprayu) kawę, podczas gdy muppet Diego śpiewał swoją piosenkę pt. green juice. Wyjechałam stamtąd mądrzejsza, ale też z nadzieją na spotkanie z nim za kilka miesięcy (planował przybyć na festiwal salsy w Warszawie).
Opowiadał o Hiszpanii. Razem oglądaliśmy - może nie wielce ambitne, ale zabawne - filmiki, znalezione niedawno w internecie, omawiając przy tym kwestie kultury Meksyku i różnic językowych w Ameryce Południowej, popijając zieloną (od turkusowej śmietanki w sprayu) kawę, podczas gdy muppet Diego śpiewał swoją piosenkę pt. green juice. Wyjechałam stamtąd mądrzejsza, ale też z nadzieją na spotkanie z nim za kilka miesięcy (planował przybyć na festiwal salsy w Warszawie).
Umówiony ze mną miesiąc wcześniej kierowca z blablacaru odwołał przejazd, który zaoferował w bardzo dobrej cenie, nawiasem mówiąc. A odwołał go... dopiero po wysłanej przeze mnie wiadomości z pytaniem, gdzie konkretnie się umawiamy, bo czas odjazdu zbliżał się niepokojąco… Nie pozostało nam nic innego, jak ruszyć w dalszą podróż pociągiem.
Po przyjeździe do Eindhoven zaczęliśmy szukać trasy do domu naszego hosta. Nie mieliśmy mapy miasta, a jedyny punkt informacyjny był już zamknięty. Zajrzeliśmy więc do znajdującej się przy dworcu kwiaciarni z nadzieją, że ktoś wskaże nam przynajmniej kierunek. W kwiaciarni pracowała prześliczna i przemiła młoda kobieta, która z szerokim uśmiechem wrzuciła poszukiwany przez nas adres w google i zapisała nam trasę na kartce. Kolejny, cichy Anioł naszej podróży pełnej technicznych przeszkód :) Jak widać, gdzie zawodzi technika, zawsze może pomóc serdeczny człowiek.
W drodze napisałam do naszego następnego hosta, chłopaka z Rygi. Oddzwonił, przerażony… Był pewien, że przyjedziemy jutro :) Ale stanął na wysokości zadania, powiedział, że to musi być nieprzypadkowy zbieg okoliczności, bo wyjątkowo skończył wcześniej pracę i jest już w domu. Powiedziałam, że jeśli jest zmęczony, to poradzimy sobie inaczej, oczywiście. Young people are never tired - skwitkował, po czym udowodnił, że jest tak naprawdę: po wspólnie przyrządzonej, wegetariańskiej kolacji zabrał nas na nocną wycieczkę rowerową po Eindhoven, oczywiście w deszczu :) Choć po powrocie nie czułam dłoni, bo tak były skostniałe, dawno nie bawiłam się tak świetnie! Ludzie chyba nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać :)
Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.
Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.
Komentarze
Prześlij komentarz