Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Maastricht, epizod 1

Święta zbliżały się wielkimi krokami, a ja tak dawno nigdzie nie byłam! 

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znajomy zaprosił mnie do Holandii, bo miał tam zawodowo zabawić kilka tygodni (mój brukselski host! nie znienawidził mnie za pastę al bianco w wersji dla ubogich!). Los chciał, że najtańsze bilety lotnicze znalazłam na… Święta. I - oczywiście - nie do samego Maastricht, bo po co dopłacać za komfort podróży... Kolonia!

Przecież to rzut beretem. Sto kilometrów. Przy niemieckich warunkach drogowych - godzinka. Z minutami.

Wylądowałam w Kolonii o godzinie 16:00. Do stacji Maastricht dotarłam o 23:00.


Znajomy powiedział, że z centrum Kolonii odjeżdża autobus do samego Maastricht. Pojechałam zatem do centrum. Dowiedziałam się tam, że niedawno (dosłownie kilka dni temu, ech) przeniesiono ten autobus...na lotnisko. Wróciłam zatem na lotnisko. W lotniskowej bazie autobusowej nikt nie wiedział o istnieniu busa do Maastricht. Pozostawało mi wrócić do centrum w poszukiwaniu połączenia kolejowego… A że połączenie z jedną przesiadką właśnie mi uciekło, pozostało mi wsiąść w najbliższy pociąg, a potem...przesiąść się kolejne trzy razy. Tak więc, miotając się z powodu braku informacji od 16:00 do 20:25, ruszyłam w końcu w kierunku celu mojej podróży. Bogu dzięki, wzięłam tylko mały plecak. Z walizką chyba zwariowałabym, biegając po peronach, lotniskach i innych podziemiach.


Kiedy dotarłam do Maastricht, kolega miał ze mnie niezły ubaw. A ja zdecydowałam już nawet nie patrzeć na pociągi, a nie tylko w nie nie wsiadać


Podróż powrotna miała być tylko z jedną przesiadką, jak powiedziała pani w okienku. Bilet nie zawierał też listy przesiadek, co wydawało się potwierdzać tę optymistyczną wizję.


Pani kłamała.

Przesiadek było tyle samo.

A w odnalezieniu punktów przesiadkowych pomogły mi przypadkowe osoby. W pierwszym pociągu dziewczyna o arabskiej urodzie i stroju, z przepięknym uśmiechem. W następnym pociągu spotkałam chłopaka z Chin, był wesoły i przesympatyczny, i zmierzał w podobnym kierunku. Rozstaliśmy się dopiero na ostatniej przesiadce.


Ale Maastricht było warte odwiedzenia. Piękne miasto. Spędziłam świąteczny czas w miłym towarzystwie i w pięknym miejscu. Co więcej, pierwszy raz w życiu odwiedziłam Bożonarodzeniowy Jarmark. Choć jestem przeciwna łączeniu Świąt z nakręcaniem masowej konsumpcji, to atmosfera była tam naprawdę przyjemna, dzięki ludziom, którzy w mniejszych lub większych grupach przemierzali Jarmark, oglądali tańczące bałwany, śpiewające mikołaje lub jeżdżący na łyżwach tłum. 




Byłam prawdopodobnie jedyną osobą, która zwiedzała ten radosny przybytek w pojedynkę. Z tego prostego powodu, iż mój kolega dni świąteczne spędzał, sprzedając na Jarmarku ciepłe czapki i szaliki. Większą część dnia musiałam zorganizować sobie we własnym zakresie, ale popołudniami, kiedy już przemierzyłam miasto wzdłuż i wszerz, pomagałam mu na stoisku. 




Z trudem, ale udało mi się znaleźć nawet kościół, który działał jak kościół (większość z nich stała się domami studenckimi)… Chociaż z Mszy po holendersku zrozumiałam tylko “Amen” :) Ale Ojcze nasz zaintonowano po łacinie, a to akurat potrafię!



PS. Kilka dni po moim powrocie dowiedziałam się, że w noc sylwestrową na placu przed Katedrą miały miejsce napaści na przebywające tam kobiety. Kiedy usłyszałam o tym, przeszedł mnie przeraźliwy dreszcz. Podziękowałam Bogu, że wróciłam bezpiecznie.

Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.