Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Folgaria, epizod 1

Po powrocie z Rzymu postanowiłam nadrobić straty finansowe. Najpierw miałam wyjechać do włoskiej Folgarii na tydzień (absolutnie służbowo), potem miałam wykręcić śrubki z łokcia, co wiązało się z absolutnym relaksem na stole operacyjnym i z kilkudniowym pobytem w moim ukochanym SPA in. prof. Andrzeja Grucy w Otwocku, a potem szybko wrócić do formy, do zaliczenia pierwszego semestru (dzięki uprzejmości Dziekana i Profesorów), spędzonego pozaprogramowo na zagranicznym stażu, ale przede wszystkim do pracy i stopniowego ładowania osłabionego konta, połączonego z systematycznym inwestowaniem w rehabilitację. 
Jednak - jak to zawsze bywa w takich sytuacjach - życie zechciało pozbytować ze mnie jeszcze trochę... Ja postanowiłam odbudować straty, zaś ten rok postanowił zrujnować mnie finansowo. 

Zaczęło się od tego, że zamiast na stół operacyjny, odesłano mnie z powrotem do domu. Wszystko za sprawą gorączki, która nawiedziła mnie z rana przed operacją. Nie dostałam kolacji, nie dostałam śniadania, a potem zamiast mnie zoperować, odesłano mnie do lekarza rodzinnego…:P Więc obiadu też nie dostałam, bo akurat był czas wypisu. Chyba pomyliłam się i zamiast na upiększający moją rękę trzydniowy pobyt, trafiłam na turnus odchudzający :) 



A tak poważnie, w Folgarii (PS. śliczna miejscowość! idealna na naukę jazdy na nartach dla dzieci!) spałam w jednym pokoju z jedną koleżanką-instruktorką, która była mocno przeziębiona, i drugą koleżanką-instruktorką, która - nie przejmując się chorą towarzyszką - wykorzystywała każdy moment naszej nieuwagi i otwierała okna, a najchętniej w nocy, kiedy my odpłynęłyśmy już w objęcia Morfeusza. Po pracy w takich warunkach nie mogłam nie zachorować. Pech chciał, że choróbsko dopadło mnie tuż przed operacją. Zabieg w takiej sytuacji mógłby przynieść efekt odwrotny od zamierzonego, dlatego mój ukochany chirurg postanowił odesłać mnie do domu i zaprosić, kiedy wyzdrowieję. 




Przeziębienie okazało się być poważną infekcją, kosztującą mnie kilka wizyt u lekarza i realizację kilku kosztownych recept. W międzyczasie wynikło sporo innych niecierpiących zwłoki spraw, stąd też operacja z początku lutego przesunęła się na… koniec kwietnia.

Zanim jeszcze zdążyłam dojść do siebie, dostałam ostrzał z karabinu służb publicznych. Najpierw wycelowano do mnie za zaparkowanie w niewłaściwym miejscu… pod Górką Szczęśliwicką, gdzie postanowiłam wybrać się po raz pierwszy w życiu, gdzie zaparkowano także mnóstwo innych aut, w tym auto... kolegi-policjanta, który - podobnie jak ja - nie widział nigdzie znaku zakazu….bo istotnie go tam nie było :P Był kilka zakrętów wcześniej, ale cała ta pokręcona okolica była jedną drogą, a więc wszędzie obowiązywał ten sam znak. Był to pierwszy mandat, jaki dostałam w całej swojej dotychczasowej, kilkuletniej karierze kierowcy. Ale bolesny, jak każdy kolejny, niepotrzebny i niezaplanowany rachunek do opłaty. 

Kolejny cios wymierzono we mnie w pociągu… Potrzebowałam dokupić do karty miejskiej bilecik na jedną stację, za 1,80 zł, ponieważ moja stacja nie mieściła się od niedawna w drugiej strefie. Nie udało mi się dobiec do pierwszych drzwi, więc od razu po przekroczeniu progu pociągu poszłam właśnie w tym kierunku… Ale nie miałam szczęścia. Pan kontroler był pierwszy. Renoma. Nie było rozmowy. Zamiast biletu dał mi kwitek na 180 zł. 

Wisienką na torcie było holowanie mojego samochodu spod Uczelni. Okazało się, że jeden z fragmentów naszego placu uniwersyteckiego należy wciąż do strefy publicznej, i że gdzieś wśród rozrośniętych krzewów otaczających teren jest znak zabraniający parkowania. Stąd zgarnięto moje auto z miejsca, na którym stawiałam go od półtora roku. A towarzyszyło mu zawsze mnóstwo innych aut. Trzyipółkilometrowa przejażdżka kosztowała mnie prawie 700 zł. Czyli dwumiesięczne stypendium naukowe. I litry łez, które wylałam nad biurkiem niewzruszonego strażnika miejskiego.
A to wszystko w ciągu kilku dni. Nadzieja na załatanie konta odpłynęła razem ze łzami.




Powoli zaczęłam godzić się z faktem, że z moim szczęściem business woman nigdy nie zostanę.


Ale najbardziej bolał mnie widok mojej Hondzi, poniżonej jak inne auta, przyholowane na ponury parking straży miejskiej.


Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.