Przejdź do głównej zawartości

Woda jest w Rzymie za darmo - Sycylia, epizod 1

Po kilku sezonach na mojej ukochanej Sardynii przyszło mi pracować na większej z włoskich wysp, Sycylii, cieszącej się ogromną sławą i uznaniem na całym świecie. Byłam ciekawa, jak jej popularność ma się do rzeczywistości. I czy jakiekolwiek miejsce na świecie jest w stanie pobić oszałamiające wrażenie, jakie zrobiła na mnie Sardynia.




Po pierwsze, Sycylia to wyspa targana żywiołami. 


Pierwszy tydzień przyniósł nam ogień. Ogień, który przyprawił pracowników naszego hotelu o ból głowy, zajmując otaczające nas wzgórza i odgradzając nas od cywilizacji oraz wszelkiej pomocy lokalnych służb, i o ból płuc, wiejąc w nasz cichy zakątek pełnym popiołu, palącym żarem przez kilka godzin, zmuszając władze hotelu do ewakuacji turystów na plażę. I do oczekiwania przez całą noc w stanie gotowości do ucieczki. Chyba wpław, bo innej drogi nie było. 



- Jak dobrze, że pani tu z nami jest - usłyszałam od klientki. Być może z jakiegoś powodu wyglądałam na osobę, która potrafi ugasić pożar albo siłą woli zatrzymać zbliżający się ogień. Tak czy siak, słowa te były bardzo miłe; mimo że byłam totalnie bezradna wobec żywiołu czyhającego na nasz hotel, poczułam się jak bohaterka. 


Kilka dni później miałam starcie z wodą. Prawie straciłam życie w hotelowym basenie :P Jeden z animatorów włoskich postanowił zrobić mi dowcip i wepchnął mnie znienacka na głęboką wodę... wraz z moimi notatkami, telefonem i wszystkim, co miałam ze sobą (na oczach wszystkich turystów, żeby było bardziej efektownie). Zrobił to tak niespodziewanie, że - nie zdążywszy złapać oddechu przed wpadnięciem do wody - zaczęłam machać kończynami niczym tonący szczeniak, co poderwało z leżaków zasypiających turystów. Kolega zorientował się, że coś jest nie tak, wskoczył do wody i złapał mnie, jak bohater. Wyszliśmy z wody i - jak tylko odzyskałam normalny oddech - roześmialiśmy się głośno, udając, że to takie show w stylu Baywatch dla rozruszania sennej atmosfery. Potem kolega wskoczył do wody po... moje klapki, telefon, notatki itp, które pływały sobie w basenie. (A moi klienci, którzy to widzieli, grozili biedakowi, że jak tylko spróbuje mi zrobić coś jeszcze, to wrócą na Sycylię w większym gronie i wtedy nie wyjdzie z tego cały... kochani!! ❤) 


W temacie wody pozostają goście, którzy - pijani w przysłowiowego trupa (trudno znaleźć inne określenie, które oddałoby trafnie charakter sytuacji) - pływali nocą w zamkniętym basenie (do którego na noc wpuszczano ogromne ilości chloru). I wcale nie wyrażali skruchy, gdy zmusiłam ich do wyjścia z wody (po reakcji ochrony). Gdy drugą noc z rzędu zrobili to samo, nakrzyczałam na nich tak (tak tak, ja krzyczałam!), że nie powtórzyli tego już więcej. I następnego dnia mnie przeprosili. Szok i niedowierzanie! Znowu ludzie zaskoczyli mnie pozytywnie :) 


Powrócę na chwilę do tematu ognia, wszechobecnego na tej gorącej wyspie, i wspomnę o mojej wyprawie na wulkan. Będąc na Sycylii grzechem jest nie wjechać na Etnę, legendarny wulkan, który zarządza życiem mieszkańców wyspy (wciąż aktywny, co udowodnił trzy dni temu*). Pokornie przyznam, że bardziej niż ogniste wulkany interesują mnie tryskające słońcem plaże lub buchające historią miasta, ale postanowiłam wykorzystać jedyną okazję, jaka mi się przydarzyła w okresie pracy (niefortunnie miałam wtedy chore gardło) i wjechać na szczyt. 


Do wysokości 1923 metrów dowiózł nas autokar. Potem przyszedł czas na kolejkę linową ze Stazione Partenza Funivia. Kolejka dwa razy zatrzymała się, pozostawiając nas zawieszonych w górskiej przestrzeni. Następnie na wysokości około 2500 metrów przesiedliśmy się do specjalnych dwudziestopięcioosobowych autobusików mercedesa na imponujących kołach. W totalnej mgle dojechaliśmy na krater, gdzie można było wziąć udział w spacerze z przewodnikiem. Ja, zmarznięta pomimo kilku warstw odzieży, zrobiłam tylko selfie i wróciłam na parking (nie ma się czym chwalić, wiem, ale nie widzę powodu, żeby dopisywać sobie zasługi na szczycie). 

A następnego dnia lekarz przepisał mi antybiotyk. Bo gardło się poddało. Po raz trzeci w ciągu tych wakacji. 


Pisząc o Etnie, nie można pominąć Taorminy - uroczego, turystycznego miasteczka, dokąd bardziej kreatywni (i zamożni) Sycylijczycy zabierają swoje wybranki, żeby się im oświadczyć. Biorąc pod uwagę ceny w tej miejscowości, jestem w stanie uwierzyć, że jadą tam tylko ci, którzy są zakochani do szaleństwa - w byle kogo nie inwestowaliby takich pieniędzy :)  



Pozwolę sobie teraz poskakać trochę pomiędzy innymi ciekawymi miejscami, które udało mi się zobaczyć.

Jednym z piękniejszych miejsc, które znajdowało się w okolicy mojego miejsca pracy (tj. region Messyny), było miasteczko Tindari. Mijałam je często w drodze na lotnisko, z błyszczącą bazyliką na wzgórzu, widoczną z daleka, ale dotrzeć do niego udało mi się tylko raz. Jest to sycylijska Częstochowa, Sanktuarium Czarnej Madonny, miejsce pielgrzymek. Tuż obok znajdują się ruiny Teatru Antycznego (wraz z opisanym planem dawnych budynków) i małe Muzeum Archeologiczne.


Najbardziej zachwyciła mnie na Sycylii... jej stolica. Nie dominująca Etna, nie kamieniste plaże. Ale Palermo. Zupełnie inne, niż reszta północnego wybrzeża. Surowe ulice i kipiące złotem wnętrza, ale przede wszystkim zachwycił mnie tam duch miasta, niesamowicie specyficzne powietrze, podniosła, tajemnicza atmosfera, której nie zaobserwowałam w żadnym innym miejscu na wyspie. To pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego palermitańczycy mają w spojrzeniu coś, czego nie umiałam nigdy określić i czego nie zaobserwowałam u Włochów z innych regionów. 


W Palermo trzeba koniecznie wybrać się do Katakumb Kapucynów. Robią naprawdę piorunujące wrażenie. Choć nie do końca rozumiem motywów decyzji na umieszczenie swojego ciała po śmierci na publicznym "wieszaku" (większość ciał nie leży, a wisi na ścianach, a za umieszczenie swojego ciała w katakumbach trzeba było słono zapłacić), nie bardzo dociera do mnie też nazywanie wyniszczonych szkieletów mumiami (oprócz ciałka małej Rozalii, która przypomina porcelanową lalkę i która do dziś budzi emocje**), ale sam spacer pośród rozkładających się ciał, spoglądających na nas tłumnie z każdej strony, jest naprawdę niezapomniany. Scenografia jak z horroru. Ale bez aury przerażenia. Może głowa jest zbyt zajęta szukaniem odpowiedzi na rodzące się coraz to nowe pytania (na przykład o sens tego  całego zbiorowiska) i nie ma czasu na strach. 



Skoro już jesteśmy w Palermo, to trzeba tu koniecznie spróbować ulicznego jedzenia (ale może niekoniecznie zaraz po wyjściu z Katakumb Kapucynów). Wśród licznych smakołyków wyróżniłabym moje ulubione panelle - placuszki z mąki z ciecierzycy (smażone w głębokim oleju). Przepyszne (ale z powodu tego oleju nie polecam jeść ich za często, bo nie wiemy, co to za olej ani jak często go wymieniają w ulicznych knajpkach; przepraszam, musiałam wtrącić małą, prozdrowotną dygresję). 


Warto wspiąć się także na ostatnie piętro drogerii przy Placu św. Dominika, z którego podziwiać można przepiękną panoramę całego miasta.


Muszę wspomnieć, że ogromną zaletą północnego wybrzeża jest widok na Wyspy Eolskie (Lipari, Stromboli, Vulcano, Salina, Filicudi, Alicudi, Panarea) - wystarczy zerknąć na linię horyzontu na zdjęciu poniżej.


Archipelag tworzy siedem wysp, a każda jest inna, wyjątkowa. Dwa razy udało mi się nawet odbyć rejs na Lipari (największa wyspa archipelagu) i Vulcano (wyspa "pachnąca" siarką; jżeli zdecydujemy się na kąpiel siarkową, to i my możemy "pachnieć" siarką, nawet przez kilka dni), ale podczas zwiedzania najbardziej zachwycały mnie... widoki podczas rejsu. Cóż poradzę, uwielbiam słońce i połyskującą wodę. I morski wiatr. 



Innym uroczym miastem w rejonie północnej Sycylii jest Milazzo. Warto zobaczyć tam ogromny zamek. Ja obejrzałam go dokładnie z zewnątrz... i resztę dnia spędziłam na rozkoszowaniu się przepięknymi (pomimo pochmurnego dnia) widokami.


Na Sycylii zbudowałam swój pierwszy dom z pomocą moich podopiecznych. Co prawda, był to dom z kartonu, ale zawsze :) 


Plaże na północy Sycylii są dość kamieniste, ale morze jest bajeczne, jak niemal w każdym rejonie Włoch. Z całego serca im tych widoków zazdroszczę. I zachłannie pożeram je wzrokiem (i aparatem fotograficznym) za każdym razem, kiedy mam je przed sobą. 

Poniższe zdjęcie (zrobione na plaży przy hotelu Capo Calavà) nie posiada żadnego filtra. Sama natura. Bajka.



Również po zmroku łapczywie chwytam obrazy. I nocą, ale tego mój aparat nie potrafi już zarejestrować. Poniżej nie znajdziecie żadnych graficznych edycji (to widok na morze z hotelu Calanovella Mare). 


Szczerze mówiąc, Sardynia niezmiennie jest moim numerem jeden (w sumie numerem jeden, dwa i trzy). Może po prostu rejon, w którym miałam okazję mieszkać, nie był najpiękniejszym na tej magicznej wyspie. A może Sardynia skradła moje serce i żadne inne miejsce nie zachwyci mnie już tak bardzo ;) 



Obiecałam jednemu z moich włoskich przyjaciół, że dam Sycylii drugą szansę.



*16 marca 2017 miała miejsce eksplozja Etny, niefortunnie ekipa z BBC przeprowadzałą w tym czasie badania aktywności wulkanów i 10 osób zostało poszkodowanych, na szczęście życie nikogo z nich nie jest zagrożone. 
http://www.unionesarda.it/articolo/cronaca/2017/03/16/l_etna_fa_paura_esplode_un_cratere_10_feriti-68-579752.html - 

**Trwa proces pomiędzy dalekimi krewnymi dziewczynki a władzami przy okazji badania sposobu jej mumifikacji. 
http://palermo.repubblica.it/cronaca/2012/01/31/news/guerra_sulla_mummia_della_bambina_famiglia_in_silenzio_per_90_anni-29084672/

Dlaczego Woda jest w Rzymie za darmo? Opis cyklu znajduje się tutaj, a wyjaśnienie nazwy tu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

15 października

 popłynął czerwony ocean a może to wypłynęło moje pęknięte już na zawsze serce? * * * był tak boleśnie nieruchomy ten maleńki wielki człowiek na szarym ekranie monitora tak rozpaczliwie szukałam najdelikatniejszego muśnięcia palcem najsłabszego uderzenia mikroskopijnego serca która jeszcze niedawno biło tak radośnie i tak wielką pozostawił  pustkę w moim brzuchu sercu i życiu

Potrzebuję Cię... na chwilę

Dawno, dawno temu wpadł mi w ręce wywiad ze sławną aktorką... Nie pamiętam, kto to był, niestety. Powiedziała ona, że wierzy, iż różne osoby zsyłane są nam na pewne etapy naszego życia. Bardzo mnie to oburzyło. Niedawno uświadomiłam sobie, że ja właśnie tak żyję. I bardzo mi z tym dobrze.

Ciemna strona podróżowania

O pozytywach poznawania nowych miejsc mogłabym pisać bez końca.  Są jednak sytuacje, które ciążą bardziej, niż wielka walizka, kiedy jest się daleko od rodziny.