Mogłabym powiedzieć: wstyd mi, że tak późno to odkryłam. Wolę jednak patrzeć na to w ten sposób: cieszę się, że zrozumiałam to tak wcześnie.
W życiu różnie się układa. Czasami sprawy idą jak po maśle, czasami czujemy się jak umęczony Syzyf, nie widząc efektów naszych starań. Staramy się ściskać stery z całych sił, by kierować naszym życiem we właściwym kierunku. Gdy tracimy siły, szukamy pomocy. Ale nie zawsze mamy kogo poprosić o wsparcie. Albo nie mamy na to odwagi. Dlatego często w chwilach słabości zwracamy wzrok ku niebu, czekając na niewidzialną, pomocną dłoń.
W komunikatach lubię prostotę. Zawsze ceniłam sobie możliwie najprostsze, nieprzekombinowane modlitwy. Jedną z najkrótszych i zarazem najbogatszych w treści modlitw jest cytat z obrazu Jezusa Miłosiernego: Jezu, ufam Tobie. Trzy proste słowa, które mają moc. Na przestrzeni lat powtarzałam ją często, wierząc w działanie modlitwy, i jednocześnie... nie wierzyłam w szczerość swoich słów.
Bo co znaczyło ufam Tobie? Że ode mnie nic nie zależy? Że poddaję się, umywam ręce? Że zrzekam się odpowiedzialności i "niech się dzieje wola nieba"? Że nic ode mnie nie zależy? Nie rozumiałam tych słów. Chciałam wymawiać je w kontekście posłuszeństwa, a czułam je raczej jako akt bezsilności.
Co tak naprawdę znaczy ufać, zrozumiałam, gdy wpadł mi w ręce tekst o modlitwie Ojca Dolindo.
Jezu, Ty się tym zajmij - poleca nam mówić kapłan z Neapolu w chwilach trudności. To znaczy: pozwól Bogu działać i nie martw się. Nie martw się! Ja, która emocjonalnie dawałam z siebie wszystko bez względu na okoliczności i próbowałam dzielić się na sto małych Agnieszek, żeby jednocześnie ogarnąć rosnący z każdym dniem chaos, spowodowany nieperfekcyjną organizacją i nieproporcjonalną do wolnego czasu ilością zajęć, miałabym się nie martwić?
Zdjęcie ze strony http://www.beme.com.pl/tag/modlitwa/ |
Bóg nie chce, żebyśmy byli bierni. Chce tylko, żebyśmy się nie zamartwiali. Żebyśmy pożytkowali energię na działanie, a spokojnemu umysłowi pozwolili rozsądnie sobą kierować. Żebyśmy nie zaśmiecali głowy lękiem, żebyśmy myśleli przejrzyście, mieli bystry umysł i reagowali na problemy działaniem, nie ucieczką. Bóg chce, żebyśmy całą swoją moc sprawczą wykorzystali do budowania dobrego dzisiaj i lepszego jutra. Żebyśmy ufali Mu i byli spokojni. Ufali i działali. I nie załamywali z bezsilności rąk. Bo ufać znaczy wierzyć we wsparcie. Czuć pewność, że to wsparcie nie przeminie.
Tak - zdecydowałam. - Spróbuję. Spróbuję uwolnić samą siebie od pędu i wyplączę się z tych duszących więzów zmartwienia. Zaufam. Właściwie zaufam, nie poddańczo, nie bezsilnie. Za to z mocą, skupiając się na tym, co mogę zrobić. A mogę dużo! Mogę małymi krokami zmieniać świat. A wielkimi krokami zmieniać siebie.
I być może nie uwierzycie, ale odkąd powiedziałam Jezu, zajmij się tym, naprawdę zaczęło mi się układać. Nie zjawiskowo, co prawda, ale - powoli i systematycznie - pewne niepoukładane od lat sprawy zmieniły bieg. Z moją, jeszcze nie do końca w pełni świadomą, pomocą. Ale pracuję nad tym. Powoli uwalniając się od zmartwienia. Bo brak zmartwienia nie oznacza obojętności. Choć takie podejście , tak bardzo niszczące dla nas, wysysamy niemalże z mlekiem matki, tłumacząc sobie w ten sposób nieustanny stan zdenerwowania i niemożność konstruktywnego myślenia.
Dość tego. Spokój. I akcja.
Komentarze
Prześlij komentarz